Pęknięte ogniwo w łańcuchu Alicji

aic_rooster

To z niedzielnej – przed laty – audycji Wojciecha Manna dowiedziałem się, że zmarł Layne Staley, wokalista Alice In Chains. „Następny” – pomyślałem z bólem rockfana.

[more]

Tak jak Kurt Cobain – urodzony w 1967 roku, przez całą dekadę beznadziejnie uzależniony. „Wiem, że jestem bliski śmierci, brałem crack i heroinę od lat. Nigdy nie chciałem zakończyć życia w ten sposób” – powiedział w wywiadzie udzielonym trzy miesiące wcześniej. Tę ostatnią datę ustalono na 5 kwietnia, ale ciało wokalisty znaleziono dopiero po dwóch tygodniach.

Mijało już sześć lat od wydania Unplugged. Jerry Cantrell finalizował swój drugi solowy projekt. A przecież oni dwaj: ten wokal i ta ujadająca gitara – stanowili o brzmieniu kapeli. Gitarzysta jeszcze w marcu 2002 w jednym z wywiadów powiedział, że członkowie zespołu wciąż liczą na wspólne nagrania. Ale czy miał na myśli także Staleya? Ten, od lat zamknięty w sobie,  wycofany, stroniący od ludzi, potwornie wychudzony, był już wtedy na ostatniej prostej.

 

I zawsze w takich razach pojawia się to trywialne, ale jakże bolesne w obliczu nieodwołalnych, ostatecznych zdarzeń pytanie: czy tak musiało się to skończyć? Pytanie tym wyraźniej zadawane, im trudniej oprzeć się wrażeniu, że AIC jest dziś tylko cieniem samej siebie.

Pozostały płyty, jest muzyka. Nierówna, ale w wielu momentach bardzo dobra, na przykład na krążku Jar of Flies. Są znakomite numery, a wśród nich ten mój najukochańszy: Rooster. Jeszcze jeden rockowy kawałek, w którym powraca wojna w Wietnamie. Autorstwa Cantrella, a poświęcony jego ojcu. Dirt, druga płyta zespołu, 1992 rok.

[W NaTemat: 16 kwietnia 2014]

Dodaj komentarz