Jak zaraziłem się odrą, świnką i muzyką (2)

Różnica między nami była znaczna: bratu, umysłowi zdecydowanie ścisłemu, coś ta szkoła dała, mnie natomiast pogrążyła na całe pięć lat w mętnych matematycznych rejonach usytuowanych między liczbami e (2,71) i π (3,14). Byłem więc – nie pierwszym i nie ostatnim w dziejach edukacji – młodszym, który psuł opinię starszemu rodzeństwu.

[more]

*

Najstarszy z moich braci w połowie lat 70., po skończeniu studiów i podjęciu pracy zawodowej, zaczął realizować swoje sprzętowe marzenia. W ciągu kilku lat dokonał zakupów, których beneficjentem – czyli tym, który obficie korzystał z dobrodziejstw znajdowania się tych cacek pod wspólnym dachem – byłem ja. 

Najpierw, w 1975 roku, kupił prosty, ale wreszcie stereofoniczny gramofon. A bodaj rok później radioodbiornik 

Elizabeth”. 


Jego szlachetna prostota, gdy chodzi o wzornictwo, przypomniała mi się, gdy dwa lata temu jeden z moich synów kupował wieżyczkę marki Pioneer. W tym samym czasie pojawiły się także pierwsze słuchawki, przenośne radio „Jowita” (do niego dokupił kilka lat później przystawkę stereofoniczną).

Odlot dokonał się w 1980 roku. Najpierw nabył 

„Daniela”,


najlepszy wówczas (a może i do dziś) gramofon produkowany w Polsce, całkowicie obsługiwany za pomocą sensorów. W tym samym czasie pojawił się w domu kaseciak – M532SD. Swoje miejsce znalazły też pokaźnych rozmiarów kolumny, produkowane przez Tonsil na rynek brytyjski. Chyba w 1981 roku na półce stanął 

„Radmor”


znów – najlepszy wtedy radioodbiornik ze wzmacniaczem, sensorowy, z możliwością programowania kilku stacji. Jakiś rok później potężnych gabarytów „Aria” – szczyt techniki w zakresie magnetofonów szpulowych.

Nerwy brata zdarzało mi się wystawiać na ciężkie próby. A to łamałem wysuwaną antenę w „Jowicie”, a to zrzucałem (na szczęście bez konsekwencji) M532SD na podłogę, zapominając, że kabel słuchawkowy ma ograniczoną długość. Ale chyba – w sumie, mimo tych wpadek – okazałem się dość pojętnym uczniem. Zarażonym raz na zawsze dbaniem o płyty, kasety czy igły gramofonowe. O okładki i pudełka. Dzięki temu – oraz, przyznam, wielkiej niechęci do pożyczania – wszystkie moje zakupy płytowe do dziś nadają się do odtworzenia.

[photo]275765[/photo]*Z „Radmorem” związana jest pewna historia. W ślad za moim najstarszym bratem stałem się w 1977 roku uczniem Technikum Elektronicznego. Różnica między nami była znaczna: Grzegorzowi, umysłowi zdecydowanie ścisłemu, coś ta szkoła dała, mnie natomiast pogrążyła na całe pięć lat w mętnych matematycznych rejonach usytuowanych między liczbami e (2,71) i π (3,14). Byłem więc jeszcze jednym młodszym bratem, który psuł opinię starszemu i, tym samym, całemu rodowi.

W 1981 roku odbywałem swą drugą i ostatnią miesięczną praktykę zawodową w katowickim salonie Unitry. Była to już piąta klasa, nielubiana szkoła na finiszu. Czas był grudniowy, tam właśnie zastał mnie stan wojenny. I, ku mej niemal rozpaczy, dostałem wtedy któregoś dnia za zadanie wlutowanie do uszkodzonego modułu (z nich m.in. składało się wnętrze „Radmora”) układu scalonego. Nigdy wcześniej tego nie robiłem, a i nigdy potem też nie. Dyskomfort pogłębiała świadomość, że miałem swoje niewprawne palce wepchać w urządzenie bardzo wysokiej klasy.

Po plecach spływał mi pot. Tzw. ścieżki drukowane – o czym niektórzy wiedzą – były wyjątkowo delikatne, cieniutkie, tak samo nóżki układu. Trzeba niemałej wprawy, by ich nie uszkodzić rozgrzaną lutownicą. W dodatku najpierw musiałem usunąć z tego miejsca uszkodzony egzemplarz. Nie pamiętam już, ile czasu mi to zabrało, z pewnością bardzo dużo. Gdy spojrzałem na efekt końcowy swej mordęgi, spociłem się jeszcze mocniej. Z duszą na ramieniu włożyłem moduł do radioodbiornika, podpiąłem kabel sieciowy i… nacisnąłem włącznik. Ku memu niepomiernemu zaskoczeniu „Radmor” odpalił.

Po pewnym czasie podszedł do mnie technik, który zlecił mi to zadanie. Uniósł nieprzykręcony jeszcze moduł, popatrzył na „oplute” cyną, poranione ścieżki i – śląski chłop – zapytał z niedowierzaniem:

– To gro?!

– Też się dziwię… – odparłem.

[W NaTemat: 16 października 2014]

Dodaj komentarz